Zajmuję się szeroko pojętą informatyką i tą bardziej węższą (programowanie) już kilka lat, nigdy nie miałem się za jakiegoś eksperta od niedziałających komputerów, jednak odkąd te na dobre zadomowiły się u moich znajomych i całej rodziny, miałem okazję niejednokrotnie je naprawiać wyżej wymienionym, składać całe zestawy, doradzać, instalować oprogramowanie, odzyskiwać dane, usuwać wirusy, tworzyć sieci domowe i wysłuchiwać jednocześnie wszelkich plotek, kłótni i narzekań w trakcie swojego serwisowego wolontariatu.
Kariera serwisanta
Moja przygoda zaczęła się w czasach systemów Windows 95 i 98, więc można powiedzieć dawno, dawno temu za szeroką rzeką i wysoką górką. Systemy te ze względu na dużą niestabilność, charakteryzowały się koniecznością częstych reinstalacji, do których byłem wzywany zwykle raz na dwa tygodnie czy to do rodziny, czy do znajomych.
Obecnie nowoczesne systemy potrafią obsłużyć większości popularnych urządzeń peryferyjnych, więc nie trzeba instalować dodatkowych sterowników, tylko po to, żeby skorzystać np. z drukarki, jednak w tamtych czasach każdy dodatkowy komponent posiadał osobne sterowniki i największą frajdę zawsze miałem instalując dodatkowe urządzenia po instalacji świeżej kopii systemu operacyjnego.
Zabawa zaczynała się, gdy okazywało się, że nie ma sterowników np. do karty sieciowej, bo oczywiście według właściciela komputera „gdzieś” były, ale w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły i musiałem tyrać do własnego domu, żeby wyszukać w Internecie sterowniki do tej konkretnej karty sieciowej, a często nowsze wersje sterowników nie chciały współgrać z daną wersją sprzętu i musiałem metodą prób i błędów odnaleźć odpowiednią wersję sterowników. Po czym okazywało się, że nasz znajomy nie miał danych potrzebnych do skonfigurowania sieci i trzeba było dzwonić do dostawców Internetu żeby uzyskać dodatkowe informacje.
Niejednokrotnie takie wizyty przeciągały się niemiłosiernie i zwykła instalacja systemu okazywała się tygodniową walką z brakiem sterowników, brakiem lokatorów akurat w danym dniu lub moim brakiem czasu, po takiej sesji marzyłem tylko, żeby wszystko działało przez co najmniej miesiąc lub chociaż jeden tydzień.
W tych zamierzchłych czasach, większość sterowników była również nagrana na dyskietki, które jak może starsi czytelnicy pamiętają, mają wyjątkową skłonność do uszkadzania się i często zdarzało się, że gdy już prawie wszystko było zainstalowane, wyskakiwał błąd odczytu ze stacji dyskietek i znowu wycieczka do własnego domu i szukanie sterowników w Internecie. Jednym zdaniem – niekończąca się opowieść czy jak kto woli walka ze sterownikowymi wiatrakami.
Prawdziwą rewolucją w mojej „karierze” amatorskiego serwisanta było pojawienie się systemu Windows XP u wszystkich znajomych.
Wiązało się to oczywiście z odnalezieniem kompatybilnych sterowników do ich starszych części komputerowych (bo sami oczywiście potrafią jedynie odpalić gry i obejrzeć filmy, o ile potrafili wcześniej zainstalować odpowiednie kodeki…) i tłumaczenie, że np. producent zaprzestał tworzenia nowych sterowników dla nowego systemu i ich sprzęt po prostu nie będzie działał, czym jak się domyślacie nie wszyscy byli zachwyceni, bo pociągało to za sobą dodatkowe koszty nabycia nowych części.
Wymiana części
Wymiana części komputerowych była (i nadal jest) transakcją wiązaną i kupno nowej karty graficznej na nowej magistrali, wymagało wymiany płyty głównej, to pociągało za sobą wymianę procesora, pamięci RAM itd.
Jeśli już ktoś zdecydował się na taki krok, ja byłem oczywiście tą osobą, która miała udzielić porady, co jest na czasie, co warto kupić, czego unikać, za ile, no i ostatecznie „czy możesz to kupić, damy Ci pieniądze na części?”.
Nie muszę mówić, że zwykle nie byłem na czasie, bo nie śledziłem całego rynku komputerowego i w wolnych chwilach nie składałem w myślach zestawów komputerowych z najnowszych komponentów znając jednocześnie wszystkie ceny, jednak ludzie zawsze zakładali, że skoro zajmuje się informatyką to muszę to wiedzieć, ba, wręcz uważali to za mój informatyczny obowiązek!
Musielibyście zobaczyć ich miny, gdy mówiłem, że się nie znam, jakby chcieli powiedzieć – „to co z ciebie za informatyk?”. Gdy już części były zakupione, kolejnym etapem było oczywiście zamontowanie nowego nabytku, wiązało się to z kolejnymi wizytami, montażem, instalacją sterowników, konfiguracją.
Coś się zepsuło
To najczęstsze hasło jakie słyszałem, oprócz „komputer mi nie działa i coś tam pisze” (lub jest napisane, jeśli jesteś przewrażliwionym filologiem), zwykle przeczytanie komunikatu zaoszczędziłoby wszystkim, łącznie ze mną, kilku godzin życia, jednak bariera językowa jaką stwarza język angielski, zwłaszcza w komunikowaniu błędów technicznych, jest dla niektórych nie do przejścia, a nawet jeśli rozumieją co znaczy dany komunikat, nie są w stanie z nim nic zrobić i zgadnijcie kto jest wzywany na misję ratunkową? Jeśli pomyślałeś „Kapitan Bomba” to wiele się nie pomyliłeś, bo ja byłem wzywany do równie porąbanych przypadków.
Co się zwykle psuło? Wszystko. Dosłownie, od spalonych procesorów, przez uszkodzone karty graficzne, zasilacze, wadliwe moduły pamięci przez kompletnie zaśmiecone do granic możliwości i zawirusowane systemy operacyjne. Nie wszystko już pamiętam dokładnie, jednak kilka przypadków utkwiło mi w głowie.
Magiczna zamiana
Jednym z ciekawszych i do dzisiaj niewyjaśnionych problemów miałem z komputerem mojej kuzynki, który nagle przestał działać i nie chciał się włączyć.
Przyjechałem, zero reakcji po naciśnięciu włącznika, standardowo sprawdziłem kable, odłączyłem wszystkie dodatkowe komponenty, które by mogły powodować problemy, został procesor, pamięć i karta grafiki, no i jak to zwykle bywa – nic.
Po testowej wymianie karty grafiki (po którą oczywiście musiałem pojechać do domu) myślałem, że to już tylko procesor, płyta główna lub zasilacz mają coś wspólnego z tym stanem śmierci klinicznej.
Postanowiłem jednak sprawdzić jeszcze pamięci RAM, wymontowałem dwie kości i nie pamiętam jak to się stało, ale włożyłem je odwrotnie niż były zamontowane i po tej operacji komputer jak gdyby nigdy nic, włączył się bez jakichkolwiek problemów.
Włożenie kości w starym układzie, sprawiło, że komputer nie chciał się włączyć. Nie zastanawiałem się nad tym nigdy zbyt wiele, bo efekt został osiągnięty i sprzęt znowu działał, jednak zacząłem myśleć, że nie wszystko co związane z komputerami musi mieć sens i trzymać się jakichkolwiek logicznych zasad.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że sytuacja ta powtarzała się raz na jakieś dwa miesiące i nauczony tym dziwnym doświadczeniem, przyjeżdżałem, przekładałem kości RAM między slotami i komputer znowu działał jak nowy.
Klawiatura, jaka klawiatura?
Kolejny ciekawy przypadek miałem, naprawiając komputer mojego wujka, który zadzwonił do mnie i powiedział, że już mu wszystko tak wolno chodzi, że ciągle mu jakieś błędy wyskakują, a sieć nie działa.
Pomijając to wszystko, przyszedłem do niego do domu, siadam przy klawiaturze i co się okazuje. Połowa klawiszy nie działa, a przynajmniej tych, z których chciałem akurat skorzystać, nie byłem w stanie zmienić ustawień sieciowych, bo nie działały klawisze numeryczne, nie mogłem nic zrobić z linii poleceń, bo po prostu brakowało tych kilku literek, a zabawa w szukanie literek w jakichś plikach tekstowych, kopiowanie i wklejanie mnie nie bawiła.
Trochę mnie zatkało szczerze mówiąc, pytam się jak oni z tego komputera korzystali? A oni, że tylko sobie „na Internecie siedzieli”. Mówię, że mogę tu coś naprawić, jednak pod warunkiem, że będę miał sprawną klawiaturę, po pół godziny wujek wrócił z nową klawiaturą i było już z górki, jednak do dzisiaj jestem pod wrażeniem, że mimo takich niedogodności, nikomu to nie przeszkadzało.
Odkurzacz w dłoń
Co jest największym wrogiem komputerów? Jeśli myślisz, że napalony nastolatek, klikający we wszystkie „kodeki” wyskakujące ze swoich ulubionych stron przyrodniczych, to jesteś w błędzie.
Największym wrogiem komputerów jest kurz. Próbując ustalić przyczyny awarii części komputerowych nie można nie otworzyć obudowy, żeby sprawdzić jak to wszystko w środku wygląda.
Jako niedoświadczony serwisant-amator, popełniałem jeszcze jeden krytyczny błąd, otóż często nie brałem ze sobą podstawowego narzędzia pracy, jakim jest zwykły śrubokręt krzyżakowy i otwieranie obudowy czasami odbywało się sztućcami lub śrubokrętami, które wręcz idealnie nie nadawały się do tego zadania, tak jakby ktoś specjalnie je zaprojektował, żeby sprawić jak najwięcej problemów przy ich użytkowaniu.
Jeśli otwarcie obudowy w końcu jakoś się udało, witał mnie widok całych kłębów kurzu, a czasami nawet pajęczyn. Dotkniecie czegokolwiek powodowało, że kurz zaczął fruwać w powietrzu i po chwili wyglądałem jakbym właśnie wrócił na powierzchnię ze zmiany na kopalni węgla.
Kurzu Ci u nas dostatek
Taki pamiętny przypadek miałem z komputerem mojego przyjaciela, komputer był używany ciągle przez ponad cztery lata, nigdy nie był otwierany i nagle przestał działać.
Dostałem go do domu i pierwsza rzecz, którą zrobiłem to odkurzyłem całe wnętrze, wszystkie sloty na płycie głównej i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, komputer ponownie zaczął działać.
W innej sprawie, komputer „magicznie” wyłączał się, gdy zostało uruchomione jednocześnie kilka aplikacji, poza tym komputer strasznie głośno chodził, okazało się oczywiście, że wiatrak na procesorze był tak zakurzony, że nie był w stanie utrzymać niskiej temperatury procesora, gdy włączone zostały programy pożerającego jego moc i dzięki blokadzie w BIOS, komputer był automatycznie wyłączany, gdy procesor był już tak nagrzany, że groziło to jego uszkodzeniem.
Podobnych przypadków miałem więcej, czasami wiązało się to także z faktem, że długo używany i zakurzony sprzęt powodował awarię innych komponentów, np. niesprawne i tonące w kurzu zasilacze, potrafiły powodować wyłączenie dysków twardych podczas działania komputera.
Teraz jako doświadczony serwisant, wiem, że 80% przypadków uszkodzonych komputerów można naprawić za pomocą odkurzacza.
Padł mi system
Problemy ze sprzętem często idą w parze z problemami z zainstalowanym systemem operacyjnym oraz dodatkowym oprogramowaniem. Spotkałem wiele osób, które narzekały, że mają chyba dobry sprzęt, a system im chodzi strasznie wolno i czy może by była możliwość, żeby coś zmienić i go troszkę przyśpieszyć.
Kiedyś przyszedłem do mojego kolegi, który właśnie narzekał na prędkość działania swojego komputera i jak tylko zobaczyłem listę uruchomionych aplikacji na traybarze (tam gdzie w Windows jest zegarek), która wypełniała połowę długości monitora, pomyślałem, że nie ma Boga.
Miał tam wszystkie możliwe komunikatory jakie są na rynku, z których oczywiście nie korzystał, trzy zestawy oprogramowania antywirusowego (co trzy antywirusy to nie jeden), wszelkiej maści odtwarzacze multimedialne, jakieś przyśpieszacze wyszukiwania plików, po prostu syf jakiego w życiu nie widziałem.
Sama przeglądarka internetowa miała zainstalowane chyba wszystkie toolbary świata, bo zajmowały 1/3 całego okna. Otworzenie menedżera zadań spowodowało wyświetlenie niekończącej się listy procesów i usług, korzystając z niezawodnego narzędzia Autoruns usunąłem cały ten burdel, miał tam nawet zainstalowane sterowniki i usługi do urządzeń, których pozbył się kilka lat temu, po wywaleniu ponad 50 niepotrzebnych aplikacji, usług, sterowników, komputer o zgrozo, zaczął działać sprawnie i szybko!
Czasami zdarzały się jednak tak dramatyczne sytuacje, jak przykładowo z kompletnie zawirusowanymi systemami Windows, gdzie sprytny malware tak się skutecznie chronił przed usunięciem, że krócej trwało zainstalowanie świeżej kopii systemu.
Instalacja systemu wiązała się zwykle z usunięciem zawartości dysku i częste były sytuacje, w których po usunięciu lub sformatowaniu dysku twardego, ktoś nagle sobie przypominał, że miał tam ważne dokumenty i pliki, o których zapomniał (naturalnie to ja miałem o tym pamiętać!) i byłem oczywiście zmuszony do odzyskiwania czyjejś pracy magisterskiej, plików konfiguracyjnych swojego komunikatora albo zdjęć z wakacji w Kongo.
Instalacja systemu to zwykle był również początek instalacji wszystkich tych aplikacji, które były u danej osoby, a teraz ich nie ma, przerzucanie plików konfiguracyjnych, ustawianie ulubionej tapety, wychodził z tego istny cyrk z całą stertą płyt i nużąco spędzonymi godzinami na otwieraniu i zamykaniu stacji dysków.
Koniec kariery serwisanta
Przez te lata złożyłem, naprawiłem i odratowałem sporą część komputerów, większość tej pracy była robiona za zwykłe dziękuję, czasami ktoś rzucił parę groszy na piwo, jednak w pewnym momencie stwierdziłem, że trzeba z tym skończyć, bo nie można wiecznie wszystkim dookoła robić za jednoosobowy serwis komputerowy i przestałem odbierać telefony, byłem przekonany, że jak odbiorę to będę musiał do kogoś jechać i naprawić kolejny komputer i w 9/10 przypadków było to prawdą.
Po pewnym czasie, chyba większość moich znajomych się zorientowała, że porzuciłem swoje nieoficjalne zajęcie i w końcu dali mi spokój, poza tym, świadomość ludzi odnośnie komputerów znacznie się podniosła i nie potrzebują już informatyka tylko dlatego, żeby zainstalować byle oprogramowanie lub sprzęt.
Wnioski jakie jednak mi się nasuwają są takie, że wielu ludzi nawet nie stara się szukać rozwiązania problemów, choćby wpisując w wyszukiwarkę treść pojawiającego się komunikatu błędu lub nazwę wadliwego sprzętu i co jest jeszcze gorsze, ludzie potrafią z tym żyć, z kompletnie zawirusowanym systemem, zakurzonymi wentylatorami, które chodzą tak głośno jak traktor na roli, nie przeszkadza im, że jakiś program uruchamia się pięć minut, błędy wyskakują co chwilę, albo że system się wyłącza jak uruchomią za dużo aplikacji.
Obecnie od czasu do czasu jestem proszony o pomoc i zwykle nie odmawiam, jednak czasy, w których co kilka dni biegałem ze śrubokrętem i oprogramowaniem naprawczo-diagnostycznym mam już na szczęście za sobą. Ave.